WIĘZI

wiezy

Z Kalopani do Tatopani szliśmy przez zapomniane turystycznie maleńkie wioski. Nie zapomnę wrażenia jakie towarzyszyło mi podczas tej pieszej wędrówki. Idąc wąskimi dróżkami, gdzieś daleko od głównej drogi w towarzystwie przepięknych widoków, mostów wiszących, urwisk i zmieniającej się roślinności, miałem poczucie pewnego rodzaju zakłopotania.

Zaglądam do domów, przechodzę, zerkam. Czuję się trochę jak amerykański żołnierz patrolujący wioskę w Wietnamie. Niby panuję nad sytuacją, nieliczni ludzie nie zwracają uwagi, można powiedzieć, że nawet się życzliwie uśmiechają. Mleczna mgiełka, zapach lasu, szumiąca rzeka. A jednak coś jest innego, niepowtarzalnego, niespotykanego w Nepalu wcześniej. Pierwszy raz widzę by ludzie zajmowali się tak konkretnymi rzeczami. Każdy jest zajęty. Wyplatają kosze, orzą, doją krowy, gotują. W sumie normalne ale jakby dla ukrycia prawdy, stworzenia iluzji. Jakby wszystko było jedną wielką mistyfikacją. Jakby to nie oni byli zwiedzanymi, jakbym to ja był obserwowanym.

Myślę sobie, że to matka i córka. Po minach wnoszę, że im lekko przeszkadzam. Przecież to nie zdziwienie. Jakby nabrały wody w usta. Spoglądały sobie w oczy? Czy przerwałem im rozmowę? Chcą mi coś przekazać? Czy raczej powinienem już sobie iść? Może byłem tam za krótko? I ten spleciony rzemień. Może on ma znaczenie?

SANSARA
TAJEMNICA