TO NIE CHOWANEGO
Choć żyję w mieście, rzadko tu fotografuję. Mimo, że lubię jeździć, po zdjęcia wolę chodzić. Czasem jadę kilkadziesiąt kilometrów, zostawiam samochód i idę. Gdyby nie było to takie trudne, chodziłbym na przełaj. Lubię drogi polne, jednak często prowadzą jedynie do gospodarstw, dlatego ostatnio wybieram asfaltowe. Te najmniejsze, jednosamochodowe.
Zdarza się, że gdy dłużej chodzę, zagadam coś do siebie lub zanucę. Tego dnia pojechałem rano w okolice Bieniewic. Kilka godzin chodziłem w okropnym upale. Dotarło do mnie, że przesadziłem, gdy złapałem się na dialogu z samym sobą. Gdybym szedł dłużej, gdyby nie drzewa i przystanki w ich cieniu, myślę że słońce pomieszałoby mi zmysły. Na zawsze.
Stałem przed ogrodzeniem przy asfaltowej jezdni. Chwilę wcześniej na tej wąskiej drodze mijały się betoniarka z kombajnem. Chwilę potem, pędziłem do Żyrardowa, by zanurzyć się w brudnej wodzie Zalewu.
Wtedy wydawało mi się, że tak jak ja i wszyscy wokół on też ucieka przed słońcem i gorącem. Teraz wiem, że chodziło o coś innego. O wstyd, albo bunt. Myślę sobie, że za to, co robią ludzie. Za skóry, mięso, transport i futra. Za cierpienie.
Czasami także czuję się winny, dlatego co roku z obawą wyczekuję Wigilii.