RÓWNOWAGA
Takie łażenie po wsiach nie jest bezpieczne. Od dnia, gdy na swojej drodze spotkałem dużego, niemiłego psa, z reguły w wędrówce towarzyszy mi kij. Do wsparcia i samoobrony. Ale i do rwania pajęczyn w lesie.
Nie mam stałego oręża. Z reguły szukam po drodze i nie przywiązuję się zbytnio. Bywa, że polubię, zapragnę zabrać na kolejną wędrówkę. Porzucam jednak wiedząc, że w mieście będzie jedynie przeszkodą.
Gdy wychodził z baru, słyszałem śmiech. Przeszedłem z nim długą prostą wzdłuż wysokich drzew. Szedł zgarbiony, podpierał się kijem, prawie nie podnosił głowy. Machał wolną ręką tak, jakby w ten sposób nadawał ruch całemu ciału. Szurał kaloszami, wydawał dziwne dźwięki. Pędził, jakby nie mógł się zatrzymać. Biegałem wokół niego robiąc zdjęcia w obawie, że rozleci się zanim dojdzie. Zatrzymał się dopiero przy drodze do gospodarstwa. Zapytałem czy mogę zrobić mu zdjęcie. Niespodziewanie wyraził zgodę.
Swój kij trzyma z tyłu, beztrosko, jakby mu przeszkadzał i wcale go nie potrzebował. Kazimierz ma na imię. Gdzieś koło Połczyna-Zdroju.
Ja jednak wiem, że gdybym go zabrał, runąłby, razem z domem i drogą. Przynajmniej na zdjęciu.