BRUDNA HISTORIA
Właściwie nie rzuca się w oczy. Na skraju kadru, w dodatku w cieniu. Widać go jednak całkiem wyraźnie. I jest ważny, może nawet najważniejszy.
Zanim wszedłem do środka i wysłuchałem opowieści, długo czaiłem się z aparatem na murku, wpatrując się w to, właściwie nic wyjątkowego. Modlitwy na wietrze, zasłona w wejściu i kot poruszający się od czasu do czasu. Wokół samochody, motocykle i wszędobylski kurz, ludzie i małpy przyglądający mi się z zaciekawieniem.
Powinienem pędzić, korzystać, zwiedzać. A ja stałem. Czekałem. Trwoniłem czas. Ostatni dzień w Nepalu. Może właśnie dlatego sprawiało mi to wręcz perwersyjną przyjemność.
Można by pewnie długo o tym co na skrawkach materiału, na zasłonie, na naklejkach i napisach na szybie, o czasie ukrytym w znikającym napisie, ale po co… Najciekawsza historia rozgrywa się wewnątrz, za szybą, brudną i pogmatwaną.
Właściwie gdyby nie on, fotografia mogłaby powstać godzinę wcześniej, dzień, albo miesiąc później. Podejrzewam, że restauracja nadal tam jest. Kot, jeśli żyje, siedzi w oknie w ulubionej pozycji. Ale on? Czasami wydaje mi się, że wcale go tam nie było. Że to tylko moja wyobraźnia…
Jest na zdjęciu, więc pewnie był, ale po tym co usłyszałem, z pewnością już się tam nigdy więcej nie pojawi.