STOPA

stopaWielu ludzi zastanawiało się jak to zdjęcie zrobiłem. Przecież w Pashupatinath nie wolno tak blisko podchodzić do palących się zwłok – dziwili się. Wbrew pozorom zrobienie tej fotografii nie było trudne logistycznie, trochę przypadku, gorzej było z emocjami. Ale… od początku.

Zrobiłem je ostatniego dnia przed wylotem. Moi kompani polecieli już do Polski. W Katmandu zostałem sam. Większość dnia spędziłem na długiej, pieszej wyprawie i szwendaniu się w okolicach Świątyni Małp. Wracając wieczorem byłem już mocno zmęczony i marzyłem tylko o dotarciu do hotelu. Byłem już całkiem niedaleko celu, gdy drogę zagrodził mi dym. Przeszedłem. Podkusiło mnie by po stu metrach odwróć głowę. Prawie centrum stolicy, budynek przy budynku, a tu gęsty, biały dym. Wracam. Coś się dzieje.

Wszedłem bez pytania przez otwartą bramę. Na dziedzińcu porządne ognicho. Podłużne palenisko sugerowało. Domyślać się, to jednak co innego, niż zobaczyć na własne oczy. Najpierw zobaczyłem rękę, nienaturalnie wykręcona topiła się już od łokcia. Potem stopa. Jedna. Momentalnie przeszło zmęczenie. Niecodzienny widok, niepewność i ogromna chęć zrobienia zdjęcia. Aparat na szyi. Podchodzę blisko. Czuję. Słyszę. Człowiek z kubkiem wody w jednej ręce polewa stos, by równo się palił. W drugiej ręce trzyma kawałek drewna, którym dopycha wystające części ciała do ognia. Mocny wiatr. Dym gryzie w oczy to z jednej to z drugiej strony. Z trzęsącymi się rękoma, z dudniącym sercem. Sam nie wiem czy z obawy, że zaraz mnie wyrzucą, czy z tego, co widzę przez łzy. Robię wyjątkowo dużo zdjęć; ręka, stopa, ręka, stopa. Z niedowierzaniem pytam człowieka siedzącego i palącego papierosa – czy to jest prawdziwy człowiek?
Kilku ludzi siedzi w głębi, palą, śmieją się. Nic się nie dzieje.

Gdy wywołałem filmy zobaczyłem, że z emocji zapomniałem o ostrości. Wyszło właściwie jedno zdjęcie. Pewnie najlepsze. Tak miało być.

 

MECZ
SANSARA