NIEWDZIĘCZNIK

armaty

Byłem kiedyś sprawcą wypadku samochodowego. Nikomu nic się nie stało, jednak Fiat, którym jechałem nadawał się do kasacji. Odratowałem go, mimo zaleceń doświadczonych. Kilka miesięcy sprawował się nieźle, potem problemom nie było końca. Niewdzięczny.

Tego dnia wysłano mnie na Modlińską do specjalistycznego zakładu. Powiedzieli, że potrwa za długo, by czekać. Mimo wisielczej pogody, zamiast wracać, poszedłem przed siebie. A właściwie w kierunku Wisły. Wyrobiska, ślady opon i ciężkiego sprzętu. Rury rzygające parującą wodą. Majacząca w oddali elektropciepłownia. Chodziłem po rowach częściowo wypełnionych wodą myśląc o tym, że jeśli wpadnę, nikt mnie tu nie znajdzie. Może ptaki.

Mimo militarnych skojarzeń właśnie w nich odnalazłem harmonię i spokój. W kontrze do wzburzonych, osypujących się brzegów wydają się monumentalne i trwałe. Niezawodne.

Po kilku godzinach wędrówki samochód był prawie zrobiony. Taki pozostał już do końca swoich dni u mnie. Mimo wspólnych przeżyć, podróży do Włoch i Czarnogóry, poczułem ulgę, gdy go sprzedawałem. Teraz jest mi z tego powodu trochę przykro. Dzięki niemu, zrobiłem przecież to zdjęcie.

 

 

TO NIE CHOWANEGO
DZIEWICA