MRUK

mruk

Zawsze chciałem inaczej. W wojsku nie byłem, może dlatego. Obowiązki, relacje, etaty. Poddawałem się, by potem rzucić krawatem mocniej.

Jechałem wąską mazurską szosą, takie ładne i poukładane było wszystko. Pola, płoty, skrzyżowania, nawet drzewa i krowy jak malowane. Dostrzegłem ubytek w horyzoncie. Chwilę zajęło, by dotrzeć bliżej, spojrzeć prosto w oczy.
To może nie szczęście, ani intuicja. To przyciąganie, albo koligacje. Też taki jestem. Przerwa w pracy, błąd w matriksie, romantyk pieprzony. Nieporadnie dużym kosztem, po partyzancku, ale próbuję. Nie chcę na starość, z zapuszczonymi brwiami i włosami w nosie zrzędzić, jak to mogłem, ale nie zrobiłem.
Ona twierdzi, że siedzę i czekam. Nie siedzę, ale czekam. Aż ruszy wreszcie jak należy, albo się wykolei.

 

UPADŁE
DOPÓKI RDZA