AUTOBUS

autobus

Niektóre fotografie zapisuję sobie w pamięci i na tym się kończy. Bo mi się nie chce, bo już uciekło. Pozostawiam je „wyobrażone” i tyle. Tym razem wiedziałem, że odpuścić nie mogę.

To zdjęcie powstało w mojej głowie, gdy jechałem autobusem do Tatopani. Następnego dnia poszedłem by je odnaleźć. W sandałach, przez dzikie trawy i węże, jaszczury, psy, wiszące mosty i zapadliska. W obcym kraju. Sam. I po co to wszystko? By odnaleźć miejsce, z którego być może uda się zrobić zdjęcie, o którym pomyślałem wczoraj. Szalone? Może. Teraz wiem, że warto było dla samego miejsca. Nie mówiąc o wędrówce do celu i samym zdjęciu. Bo miejsce do którego dotarłem, było naprawdę niezwykłe.

Stanąłem nad trzydziestometrowym urwiskiem. Po obydwu stronach płynęła woda. Czułem się jakbym stał na rufie olbrzymiego statku. Z lewej niebieski, czysty, dopiero stopiony lód szczytów Annapurny. Po prawej brąz zmieszanej rzeki Kali Gandaki.

Wiał silny wiatr. Po przeciwnej stronie koryta, na tej samej wysokości wykuta, podparta skałami, wisiała droga. Rozsiadłem się i czekałem. Wiedziałem, że to nastąpi, kwestią było kiedy. Gdy się pojawił w oddali, poczułem silne podniecenie. W ostatniej chwili trochę spanikowałem. Przemknęło mi przez myśl czy nie pozwolić mu pojechać dalej, ciąć go w pół by zostawić niedopowiedzianym. A może zrobić sam obłok kurzu po nim? W rezultacie zrobiłem zdjęcie kompozycyjnie klasyczne. Ale chyba nic w tym złego. Ja lubię klasykę.

 

SPOWIEDŹ RECYDYWISTY
MECZ