MECZ

meczChwilę się wahałem, pokrycie dachu na tyle ciekawe, że można by zrobić z tego temat główny. Lekko pod słońce, ledwo widoczne góry w oddali. Nie byłem pewien czy rozpiętość filmu to wszystko obejmie. Zdecydowałem się na kadr centralny, faktura na dole i potrzebujące wpatrywania góry. Wzrok będzie mógł krążyć skupiając się nie tylko na tym, co w centrum.

Godzina czwarta, czy coś koło tego. Kupiłem pomarańcze, miałem ochotę na winogrona, ale wizja rozpoczęcia wyprawy od rozstroju żołądka skutecznie mnie od tej zachcianki odpychała. Ring Road okalająca Katmandu kusiła ruchliwością i dzianiem się czegoś. Minąłem Bishumati River, rzekę, a właściwie ściek, którego odór nie pozwalał przejść obok obojętnie. Zamiast kamieni, w wyschniętym korycie śmieci, tysiące plastikowych butelek, miliony ludzkich odpadów. Cywilizacyjna kupa. Wszedłem na schody skąd rozpościerał się widok na najbliższą okolicę. Spojrzałem w kierunku słońca – najpierw coś w rodzaju targowiska. Po prawej mur, koryto i zabudowania. W oddali dworzec autobusowy i majaczące sylwetki gór. W środku tego wszystkiego zbiegowisko…mecz?

Przyglądam się fotografii z bliska, w powiększeniu. Nie widać piłki. Zgromadzeni patrzą w różne strony. Niektórzy mają na twarzach maski. Może to jednak nie siatkówka? Dwóch panów oddaje mocz na mur. Czy mam prawo w ten sposób utrwalać ich byt? Czy nie zanadto wkraczam w ich intymny świat? A może właśnie o to chodzi? O manifestację.

A w ogóle gdzie jest ta piłka? Przecież gra bez niej nie ma sensu. Gdzie się podziewa sens tego po co się zgromadzili? Mur, który po skosie dzieli kadr oddziela dwa światy. Biedny i prosty jak dach targowiska, świat bez piłki, bez sensu. Po drugiej stronie świat murowany, konkretny, świat z górami, świątynią w tle, ale i cuchnącą rzeką – cywilizacją.
Zjadłem pomarańcze, skórki wyrzuciłem na chodnikowe śmieci. Koszy nie znalazłem.

 

AUTOBUS
STOPA